Gustaff i Złoty Skarabeusz


Rozpoczynamy dziś kolejną opowieść, tym razem związaną z Grupą Gustaffa. Na czym będzie polegać? Otóż przynajmniej raz w miesiącu, podczas klasowego spotkania z lisem, rozwiązywać będziemy zagadki związane z historią, którą zapoczątkował upadek meteoru, który spadł w nocy z 11 na 12 marca 1935 roku pod Łowiczem we wsi Krępa. Dziś krótkie wprowadzenie – śledźcie naszą stronę, żeby nie pominąć żadnej wskazówki prowadzącej do SKARBU!

ROZDZIAŁ I

SUMIASTE WĄSY MACIEJA, FAJKA I METEOR


– Zimno, panie... - Stary Maciej wyciągnął dłonie z kieszeni szarego, sukiennego płaszcza, złożył je jakby do modlitwy i chuchnął na stwardniałe od pracy na roli palce.
Ano zimno! - siedzący na koźle drabiniastego wozu szlachcic zaciągnął się dymem z fajki. Zazwyczaj fajkę się pyka, wciągają dym do płuc co kilka pyknięć, nie dopuszczając tym samym do przegrzania główki, tym razem jednak mężczyzna specjalnie doprowadził do nadmiernego rozpalenia tytoniu. Dym przyjemnie podrapał gardło, a fajka oddała nieco ciepła zdrętwiałym palcom – Marzec wyjątkowo zimny w tym roku.
– Zimny i suchy! - Maciej oblizał lekko spękane wargi – Suchy marzec, mokry maj, będzie żyto jako gaj... - popatrzył na rozgwieżdżone niebo i okrągły jak bochen chleba księżyc. Pełnia miała nastąpić dopiero jutro, na świętego Pankracego, ale i dziś miesiąc jaśniał na czarnym niebie niczym srebrna patera.
Tymczasem mężczyzna siedzący na wozie zakończył palenie, wydmuchał fajkę z drobin spalonego tytoniu i sięgnął po zegarek do kieszeni kraciastej kamizelki.
Prawie pierwsza już. Zaraz powinien być.
Koń spokojnie skubiący do tej pory trawę podniósł łeb i prychnął cicho.
– Jest panie, jest! - Maciej wskazał palcem jaśniejący z każdą chwilą punkt na zachodniej części nieba. Punkt nagle pękł na kilka mniejszych kawałków, a do uszu mężczyzn doszedł huk przypominający artyleryjską kanonadę. Koń podniósł łeb i szarpnął wozem. Szlachcic stracił równowagę na koźle i spadł na leżące za nim siano.
– Prrrrr Siwy! - Maciej pociągnął za lejce – Nic się waszmości nie stało? - spojrzał na gramolącego się z powozu szlachcica.
– Nic, ale mocniej trzymaj na wodzy tego bydlaka! - Nocną ciszę przerwała kolejna seria wybuchów.
Koń znowu szarpnął. Tym razem jednak chłop odpowiednio wcześnie skontrował go szarpnięciem lejc.
– Pan pewny jest, że to nie wojna, albo co gorsza koniec świata? - spytał cicho. Głos mu się łamał. Bał się. Po pierwsze jako katolik, który ostatniej niedzieli nie przystąpił do spowiedzi, choć do komunii już tak. A po drugie z pamięci nie wywietrzały mu jeszcze wspomnienia tej pierwszej, światowej, kiedy pod wodzą marszałka bił się, wreszcie skutecznie, o niepodległą Polskę.
– Na pewno Macieju!
Tymczasem świecące coraz jaśniej punkty dosięgnęły ziemi i wbiły się w łąkę na wschodzie, gdzieś niedaleko skupiska chat wsi Krępa. Mężczyźni oddaleni byli od miejsca upadku o dobre dwa kilometry, a jednak kilka sekund po zderzeniu poczuli drżenie pod stopami, a do ich uszu doszła kolejna seria wybuchów. Twarze omiótł zimny podmuch wiatru. Szlachcic wskoczył na wóz.
– Szybko! Musimy kryształ z ziemi wydłubać zanim się ludziska zlecą.
Maciej przetarł pokrytego szronem wąsa, wskoczył na ławkę, chwycił bat wsparty na siedzisko, strzelił nim nad grzbietem konia i potrząsnął lejce.
– Wio malutki! Wio!
Metalowe osie drewnianych kół zaskrzypiały przeciągle.

CDN

Komentarze