Pamiętacie jak skończyło się moje ubiegłoroczne Halloween? Nadmiar słodyczy nie wpłynął dobrze na mój żołądek jak i na podłogę Maurycego.
Jeszcze będziemy się z tego śmiali! - mówiłem zaraz po tym jak zanieczyściłem mu pokój. On się jednak jakoś z tego nie śmiał. Ani wtedy, ani dzisiaj, po upływie roku. Pamiętliwa bestia.
Obiecałem sobie wtedy, że już więcej nie przesadzę ze słodyczami. I miałem zamiar tej obietnicy dotrrzymać.
Zjem tylko jeden cukierek! - wołałem buńczucznie – no może dwa! Trzy jak ktoś mnie zmusi, a cztery jeśli od tego zależeć będzie moje życie! No dobra, zjem pięć! Sześć w drodze wyjątku, ale takiego wyjątku, że normalnie większego wyjątku nie ma! - I tak krzywiąc się przed lusterkiem i strojąc przeróżne miny boleściwe, starałem się znaleźć wytłumaczenie i alibi dla ewentualnego halloweenowego obżarstwa. Ostatecznie stanęło na 58 cukierkach, dziesięciu lizakach, ćwiartce blachy ciasta zrobionego przez Jadwigę i tabliczce czekolady z orzechami włoskimi.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że klątwa ubiegłorocznego bólu brzucha zacznie się w tym roku długo przed świętem Halloween.
A było to tak.
We wtorek 28 października, przypadkowo przeglądając rzeczy Maurycego w zamykanej na kluczyk półce (przez przypadek wiedziałem gdzie mój człowiek chowa przede mną ten kluczyk), znalazłem dziwną drewnianą skrzyneczkę. Skrzyneczka (co za zbieg okoliczności i brak zaufania do współmieszkańców – a konkretnie to chyba do mnie) zamknięta była na małą zieloną kłódeczkę. W okolicy nie znalazłem otwierającą ją klucza, dopiero w prawy zimowym trzewiku Maurycego leżącym w pudle, wpakowanym do torby, wciśniętej do pawlacza, czyli takiej szafki pod sufitem, w przedpokoju. Oczywiście znalazłem go przez kompletny przypadek! Jakby ktoś pytał.
A w skrzyneczce było (o, cukierkowa bogini słodyczy wszelakich), tak na oko, dwa kilo cukierków różnej wielkości, koloru i smaku, pięć czekolad, lizaków dwa paski i jedna guma do żucia. Co najdziwniejsze zużyta i przyklejona centralnie do spodu wieczka skrzyneczki. Maurycy to jednak dziwny gość.
Wstępnie poczęstowałem się kilkoma cukierkami i jedną czekoladą. Po konsumpcji odpowiednio uformowane papierki, łudząco imitujące prawdziwe cuksy, powędrowały z powrotem do skrzyneczki. Złotko opakowania czekolady, przylizane i wygładzone na sztywno również. Jak na moje oko wszystko było w jak najlepszym porządku. Maurycy nie powinien nic zauważyć.
Następnego dnia postanowiłem znowu zajrzeć do skarbczyka. Tak dla pewności, czy stan słodyczy się zgadza. Zgadzał się co do sztuki i co do gryza. OK, pomyślałem, a może zabrać trochę tego dobra do szkoły, poczęstować dzieciaki w klasie? Niby ostatnia wyprawa na dywanik do dyrektorki po papierowej wojnie, przysporzyło mi u nich trochę sympatii, ale to byłby sztos w samo serce. Bo jak mawiają, przez żołądek do serca!
Przed wyjściem do szkoły po cichutku wsypałem zawartość skrzynewczki do tornistra i wyruszyłem do szkoły. Trochę gryzło mnie sumienie i zastanawiałem się co się stanie gdy Maurycy zauważy kradzież, ale uspokajałem sumienie, że cel uświęca środki. A czego się nie robi dla popularności! No właśnie, czego...
Kiedy dotarłem do szkoły i stanąłem w holu zesztywniałem ze strachu. Tuż obok stolika pań woźnych stał Maurycy i mocno gestykulował. Czyżby zauważył brak słodyczy i jakimś ponadnaturalnym cudem zdołał przybiec do szkoły przede mną? Jeśli tak to już umarłem. Na dodatek przed wyrobieniem sobie wśród kolegów i koleżanek z klasy statusu cool ziomka!
– Gustaff! Jak dobrze cię widzieć! - zawołał kiedy mnie zobaczył – Chodź tu na chwilkę! - wyciągnął ręce, a kiedy znalazłem się w ich zasięgu, przyciągnął mnie mocno do siebie i przytulił – Wpadłem na pomysł, że kupię kilka dyń na dzisiejszą lekcję plastyki. I kilka markerów, żebyście pomalowali na nich twarze. Ja je potem wytnę i będziecie mieli ozdobę do klasy na Halloween! - wskazał palcem trzy dorodne, pomarańczowe owoce. Bo, nie wiem czy wiece, ale dynia rozwija się z kwiatu i zawiera nasiona, dlatego z botanicznego punktu widzenia traktowana jest jak owoc. Kiedy jednak trafia do kuchni używama jej jak warzywo. Dziwna ta dynia... - Pomożesz zanieść ją na pięterko? - Maurycy mrugnął do mnie i uśmiechnął się szeroko. Podniosłem jedną z przyszłych głów. Ciężka byłą. Jak moje sumienie w tej chwili. No bo ja mu kradnę cukierki, a on mi taki prezent robi. Przecież chłopaki zwariują jak będą mogli zaprojektować dyniowe głowy! A dziewczyny na pewno zatrzepoczą rzęsami w moim kierunku. Rozmarzyłem się.
– Wiesz Maurycy, – zacząłem niepewnie, kiedy doszliśmy na miejsce – mam ci coś ważnego do powiedzenia. Coś strasznego... - spuściłem głowę i zacząłem dłubać czubkiem trampka w klepkach drewnianej podłogi – Zrobiłem coś tak strasznego, że wierzyć mi się nie chce, że na to wpadłem! Możesz mi za to ograniczyć dostęp do prysznica wieczorem, albo nawet odciąć dostęp do internetu na jakieś dwie godziny w czasie moich zajęć w szkole...
– Wiem Gustaffie, wiem... - mężczyzna pokiwał głową i odchylił lekko klapę tornistra – Zauważyliśmy to z Jadwigą już wczoraj. Za bardzo kręciłeś się koło półki cwaniaczku. Łakomstwo przytępiło twoją czujność! Nawet nie zauważyłeś, że za drugim razem nie było gumy w skrzyneczce!
– No ale co teraz Maurycy?
– Teraz zaniesiemy dynie do klasy, ty do środka wrzucisz słodycze i poczęstujesz nimi koleżanki i kolegów. Albo inaczej, wymyślimy jakieś gry i zabawy, a nagrodami będą smakołyki. Zresztą tak po prawdzie to właśnie w tym celu je kupiłem. Miałem ci o tym powiedzieć, ale ty wtedy zrobiłeś włamanie. O twoim zachowaniu zapewne jeszcze porozmawiamy, ale teraz nie będę ci suszył głowy. Teraz będziemy się dobrze bawić!
I bawiliśmy się dobrze! Na początek było malowanie dyń, potem krótka pogadanka o nagrywaniu podcastu (Maurycy pokazał jeden z rejestratorów i wyjaśnił pokrótce technikę rejestracji głosu), rozdał swoje książki „Michaśek i inne psipadki”, a na koniec poczęstował wszystkich pączkami ufundowanymi przez Pączkownia Łowicz. Mało tego, załatwił, że od dziś każdej naszej lekcji towarzyszyć będą pyszne pączki z Pączkarni! I ostatecznie nie zjedliśmy ani jednego cukierka!
Rozmowę z Maurycym przeprowadziłem wieczorem jeszcze tego samego dnia. Nie była miła, ale jak się coś przeskrobie, trzeba ponieść konsekwencje swojego postępowania. To się nazywa odpowiedzialność.
Ale żeby nie kończyć tego wpisu na smutno, prezentuję wam najsłodszego sponsora na świecie! Sponsora Grupy Gustaffa!
Jeszcze będziemy się z tego śmiali! - mówiłem zaraz po tym jak zanieczyściłem mu pokój. On się jednak jakoś z tego nie śmiał. Ani wtedy, ani dzisiaj, po upływie roku. Pamiętliwa bestia.
Obiecałem sobie wtedy, że już więcej nie przesadzę ze słodyczami. I miałem zamiar tej obietnicy dotrrzymać.
Zjem tylko jeden cukierek! - wołałem buńczucznie – no może dwa! Trzy jak ktoś mnie zmusi, a cztery jeśli od tego zależeć będzie moje życie! No dobra, zjem pięć! Sześć w drodze wyjątku, ale takiego wyjątku, że normalnie większego wyjątku nie ma! - I tak krzywiąc się przed lusterkiem i strojąc przeróżne miny boleściwe, starałem się znaleźć wytłumaczenie i alibi dla ewentualnego halloweenowego obżarstwa. Ostatecznie stanęło na 58 cukierkach, dziesięciu lizakach, ćwiartce blachy ciasta zrobionego przez Jadwigę i tabliczce czekolady z orzechami włoskimi.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że klątwa ubiegłorocznego bólu brzucha zacznie się w tym roku długo przed świętem Halloween.
A było to tak.
We wtorek 28 października, przypadkowo przeglądając rzeczy Maurycego w zamykanej na kluczyk półce (przez przypadek wiedziałem gdzie mój człowiek chowa przede mną ten kluczyk), znalazłem dziwną drewnianą skrzyneczkę. Skrzyneczka (co za zbieg okoliczności i brak zaufania do współmieszkańców – a konkretnie to chyba do mnie) zamknięta była na małą zieloną kłódeczkę. W okolicy nie znalazłem otwierającą ją klucza, dopiero w prawy zimowym trzewiku Maurycego leżącym w pudle, wpakowanym do torby, wciśniętej do pawlacza, czyli takiej szafki pod sufitem, w przedpokoju. Oczywiście znalazłem go przez kompletny przypadek! Jakby ktoś pytał.
A w skrzyneczce było (o, cukierkowa bogini słodyczy wszelakich), tak na oko, dwa kilo cukierków różnej wielkości, koloru i smaku, pięć czekolad, lizaków dwa paski i jedna guma do żucia. Co najdziwniejsze zużyta i przyklejona centralnie do spodu wieczka skrzyneczki. Maurycy to jednak dziwny gość.
Wstępnie poczęstowałem się kilkoma cukierkami i jedną czekoladą. Po konsumpcji odpowiednio uformowane papierki, łudząco imitujące prawdziwe cuksy, powędrowały z powrotem do skrzyneczki. Złotko opakowania czekolady, przylizane i wygładzone na sztywno również. Jak na moje oko wszystko było w jak najlepszym porządku. Maurycy nie powinien nic zauważyć.
Następnego dnia postanowiłem znowu zajrzeć do skarbczyka. Tak dla pewności, czy stan słodyczy się zgadza. Zgadzał się co do sztuki i co do gryza. OK, pomyślałem, a może zabrać trochę tego dobra do szkoły, poczęstować dzieciaki w klasie? Niby ostatnia wyprawa na dywanik do dyrektorki po papierowej wojnie, przysporzyło mi u nich trochę sympatii, ale to byłby sztos w samo serce. Bo jak mawiają, przez żołądek do serca!
Przed wyjściem do szkoły po cichutku wsypałem zawartość skrzynewczki do tornistra i wyruszyłem do szkoły. Trochę gryzło mnie sumienie i zastanawiałem się co się stanie gdy Maurycy zauważy kradzież, ale uspokajałem sumienie, że cel uświęca środki. A czego się nie robi dla popularności! No właśnie, czego...
Kiedy dotarłem do szkoły i stanąłem w holu zesztywniałem ze strachu. Tuż obok stolika pań woźnych stał Maurycy i mocno gestykulował. Czyżby zauważył brak słodyczy i jakimś ponadnaturalnym cudem zdołał przybiec do szkoły przede mną? Jeśli tak to już umarłem. Na dodatek przed wyrobieniem sobie wśród kolegów i koleżanek z klasy statusu cool ziomka!
– Gustaff! Jak dobrze cię widzieć! - zawołał kiedy mnie zobaczył – Chodź tu na chwilkę! - wyciągnął ręce, a kiedy znalazłem się w ich zasięgu, przyciągnął mnie mocno do siebie i przytulił – Wpadłem na pomysł, że kupię kilka dyń na dzisiejszą lekcję plastyki. I kilka markerów, żebyście pomalowali na nich twarze. Ja je potem wytnę i będziecie mieli ozdobę do klasy na Halloween! - wskazał palcem trzy dorodne, pomarańczowe owoce. Bo, nie wiem czy wiece, ale dynia rozwija się z kwiatu i zawiera nasiona, dlatego z botanicznego punktu widzenia traktowana jest jak owoc. Kiedy jednak trafia do kuchni używama jej jak warzywo. Dziwna ta dynia... - Pomożesz zanieść ją na pięterko? - Maurycy mrugnął do mnie i uśmiechnął się szeroko. Podniosłem jedną z przyszłych głów. Ciężka byłą. Jak moje sumienie w tej chwili. No bo ja mu kradnę cukierki, a on mi taki prezent robi. Przecież chłopaki zwariują jak będą mogli zaprojektować dyniowe głowy! A dziewczyny na pewno zatrzepoczą rzęsami w moim kierunku. Rozmarzyłem się.
– Wiesz Maurycy, – zacząłem niepewnie, kiedy doszliśmy na miejsce – mam ci coś ważnego do powiedzenia. Coś strasznego... - spuściłem głowę i zacząłem dłubać czubkiem trampka w klepkach drewnianej podłogi – Zrobiłem coś tak strasznego, że wierzyć mi się nie chce, że na to wpadłem! Możesz mi za to ograniczyć dostęp do prysznica wieczorem, albo nawet odciąć dostęp do internetu na jakieś dwie godziny w czasie moich zajęć w szkole...
– Wiem Gustaffie, wiem... - mężczyzna pokiwał głową i odchylił lekko klapę tornistra – Zauważyliśmy to z Jadwigą już wczoraj. Za bardzo kręciłeś się koło półki cwaniaczku. Łakomstwo przytępiło twoją czujność! Nawet nie zauważyłeś, że za drugim razem nie było gumy w skrzyneczce!
– No ale co teraz Maurycy?
– Teraz zaniesiemy dynie do klasy, ty do środka wrzucisz słodycze i poczęstujesz nimi koleżanki i kolegów. Albo inaczej, wymyślimy jakieś gry i zabawy, a nagrodami będą smakołyki. Zresztą tak po prawdzie to właśnie w tym celu je kupiłem. Miałem ci o tym powiedzieć, ale ty wtedy zrobiłeś włamanie. O twoim zachowaniu zapewne jeszcze porozmawiamy, ale teraz nie będę ci suszył głowy. Teraz będziemy się dobrze bawić!
I bawiliśmy się dobrze! Na początek było malowanie dyń, potem krótka pogadanka o nagrywaniu podcastu (Maurycy pokazał jeden z rejestratorów i wyjaśnił pokrótce technikę rejestracji głosu), rozdał swoje książki „Michaśek i inne psipadki”, a na koniec poczęstował wszystkich pączkami ufundowanymi przez Pączkownia Łowicz. Mało tego, załatwił, że od dziś każdej naszej lekcji towarzyszyć będą pyszne pączki z Pączkarni! I ostatecznie nie zjedliśmy ani jednego cukierka!
Rozmowę z Maurycym przeprowadziłem wieczorem jeszcze tego samego dnia. Nie była miła, ale jak się coś przeskrobie, trzeba ponieść konsekwencje swojego postępowania. To się nazywa odpowiedzialność.
Ale żeby nie kończyć tego wpisu na smutno, prezentuję wam najsłodszego sponsora na świecie! Sponsora Grupy Gustaffa!
Nasz pierwszy sponsor!

Komentarze
Prześlij komentarz