Pamiętacie swój pierwszy dzień w szkole? Wy być może tak, ale wasi rodzice czy dziadkowie już chyba nie do końca. Albo nie od początku. Albo trochę tego i trochę tego. Niestety czas zaciera wspomnienia. Nic się na to nie poradzi.
Ja pamiętam swój pierwszy dzień w szkole jakby to było dziś. Ale zaraz, przecież to było dziś!
Maurycy od dłuższego czasu załatwiał milion różnych spraw związanych z moim pójściem do szkoły i wreszcie nadszedł ten moment kiedy załatwił milionową sprawę, przyszedł do domu, usiadł na fotelu, odchrząknął i powiedział.
– No Gustaffie, załatwiłem właśnie milionową sprawę i od przyszłego tygodnia będziesz mógł wreszcie pójść do szkoły.
Jadwiga zasłoniła usta dłonią i spojrzała na mnie szeroko otwierając oczy. Coś chciała powiedzieć, ale ręka zasłaniająca usta skutecznie wytłumiła głos.
– Dłoń kochanie! - wyszeptał Maurycy – Blokujesz się! - mężczyzna sięgnął do twarzy żony i pociągnął ją za wskazujący palec - Się nie blokuj...
Jadwiga opuściła rękę.
– Do szkoły?! Nareszcie! Nasz maluch zostanie uczniem!
Dopiero kiedy usłyszałem „zostanie uczniem” dotarła do mnie waga tej informacji. Nareszcie! To, co do tej pory wydawało się niemożliwe, stanie się faktem! Będę się uczyć! W normalnej szkole! Nie żebym coś miał do nauk Maurycego, ale to już przeszło półwieczny jegomość, lekko nienadążający za współczesnością!
– Hurrra!!!
Nawet nie wiedziałem, że rozpoczęcie nauki wiąże się z takim stresem. Niby na początku wypełnia nas euforia, a głowę kłębowisko wyobrażeń o nowych znajomościach i przygodach, jakie czekają nas w szkole, ale im bliżej terminu rozpoczęcia nauki, brzuch zaczęły mi wypełniać stada nietoperzy, a w głowie radosne do tej pory obrazy zaczęły przybierać ciemne, dołujące kolory. Jadwiga pocieszała, Maurycy wypinał pierś i nawiązywał do bohaterskich przodków naszej rodziny, ale to nic nie dawało. Nogi coraz częściej traciły sztywność, a oddech stawał się szybki i ciężki. Anatomicznie nie mam serca, ale pulsujący gdzieś tam w klatce piersiowej kryształ nabierał coraz to bardziej niebezpiecznych częstotliwości.
Kiedy wreszcie stanąłem przed drzwiami klasy cała dusza spłynęła mi do butów i owinęła się wokół dużego palca prawej ławy, skamląc bojaźliwie. Pani nauczycielka chyba wyczuła mój niepokój.
– Wszystko będzie dobrze Gustaffie! - spojrzała na mnie z góry tymi swoimi wielkimi, spokojnymi oczami.
– Naprawdę? - bezwiednie zacisnąłem mocniej łapę na jej dłoni.
– Naprawdę! - otworzyła drzwi do pracowni.
W środku panował gwar. Kilkoro z dzieciaków siedziało przy ławkach ustawionych w trzech równych rzędach. Kilkoro stało przy tablicy, rozmawiając głośno i wybuchając co chwilę śmiechem. Kidy drzwi się otworzyła i pojawiła się w nich nauczycielka, a potem ja głosy przycichły, a grupa dyskusyjna rozproszyła się i zajęła swoje miejsca w ławkach.
– Kochani! - pani Edyta podniosła ręce i rozejrzała się po klasie – Dziś chciałabym wam przedstawić nowego kolegę, który chodzić będzie do naszej szkoły!
– Zrobiła krok w bok, odsłaniając mnie przed uczniowskim audytorium. Pomachałem nieśmiało łapą i uśmiechnąłem się niepewnie.
– Jaaaaciek! - szczupły chłopiec z pierwszej ławki i otworzył szeroko usta . Kolega siedzący obok również – On... On jest prawdziwy?!
– Nie, ulepili mnie z gumy do rzucia! - odpaliłem bezmyślnie.
Dziewczynka z ławki przy drzwiach machnęła do mnie ręką.
– Usiądź za nami! Proszę! - I wskazała wolne krzesło za sobą.
– A może powiesz nam coś o sobie? - nauczycielka uciszyła narastający odgłos uczniowskich szeptów.
Postawiłem żółty tornister na podłodze i wyprostowałem się.
– Cześć, mam na imię Gustaff. Przez da „f”. Jak widać jestem lisem, lisem zabawką, a raczej ożywioną lisem zabawką. Kiedyś wam to wytłumaczę, bo to skomplikowana sprawa jest. Stworzono mnie w latach 30. ubiegłego wieku, znaczy przezd II Wojną Światową. Mam metr z jakimś małym kawałkiem i, około 90 lat, choć wyglądam najwyżej na 65. Przez większość tego czasu hibernowałem w kufrze w piwnicy łowickiej poczty. Znaczy spałem tam. Znaleziono mnie dopiero podczas remontu. Całkiem niedawno. Przygarnęli mnie Jadwiga i Maurycy Niepsujowie, mieszkający na osiedlu obok, bo jak się okazało kufer nadał pradziad Maurycego. Potem próbowano mnie porwać, zabić i takie tam drobiazgi. Yo możecie posłuchać lub poczyatć, bo Maurycy opisał to z detalami. A poza tym lubię czytać książki, jeść chińszczyznę i oglądać filmy. To chyba tyle na początek... - spojrzałem an panią Edytę. Chyba zrozumiała, że dalsze tkwienipod tablicą nie jest dla mnie zbyt komfortowe. Wskazała miejsce przy wolnym stoliku w drugim rzędzie, podała tornister i lekko pchnęła na miejsce.
– Dobra, zapewne nieco więcej o nowym koledze dowiecie się na przerwie, a teraz przejdźmy do zajęć! - podeszła do biurka i otworzyła podręcznik.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
– Pani Edyto,, Pani Edyto - do klasy zajrzała woźna, rozejrzała się po klasie, a kiedy zobaczyła moją pomarańczowo-czarną sylwetkę, uśmiechnęła się życzliwie i pomachała mi ręką – telefon do pani. Chyba z kuratorium.
– Ja za chwilę wrócę, a w tym czasie przeczytajcie rozdział czwarty. OK?
Po wyjściu nauczycielki w sali zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się we mnie jak w święty obrazek, albo hot-doga z metrową parówką. Wreszcie jeden z chłopców siedzących w ławce obok wstał i pochylił się nade mną.
– A może ty jesteś szpiegiem? Agentem obcej cywilizacji? - spytał przekrzywiając lekko głowę i kierując palec wskazujący prosto w mój nos.
– Wydaje mi się, że nie! - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– A może jednak? I teraz sprawdzasz nas i nasze słabe punkty, żeby twoi ziomkowie wiedzieli jak nas pokonać!
– No co ty chłopie. Że niby mam to robić w Łowiczu? Co mam tu inwigilować? Mleczarnię? Galerię handlową? Fontannę na rynku? Przystanek tramwajowy?
– W Łowiczu nie jeżdżą tramwaje! - odparł trzeźwo chłopiec
– No właśnie! I co tu szpiegować!?
Uczeń wycofał palec.
I wtedy stało się coś, co zapoczątkowało lawinę wydarzeń, którą być może nasi potomni nazwą w konikach szkolnych „Pierwszą woją papierową”.
Otóż sekundę po tym jak palec zniknął sprzed mojego pyska w lewe oko uderzył mnie zgnieciony w kulkę kawałek papieru. Potem w prawe. Trzeci pocisk przeleciał koło ucha i wylądował na podłodze, jakiś metr ode mnie. Kątem oka zauważyłem, że w moim kierunki zbliżają się kolejne pociski. Zrobiłem unik, podniosłem z podłogi leżące kulki i wskoczyłem na ławkę.
Więc to tak się traktuje gości na tej planecie?! - rozejrzałem się wokoło szczerząc kły – To chciałem was ostrzec, że na swoim przedwojennym podwórku byłem mistrzem w petanque. A osobnik, który trafił mnie w oko poczuje co to zadrzeć z profesjonalnym graczem w bule! Masz łobuzie! - zaśmiałem się złowieszczo i wyrzuciłem kulkę jak najmocniej potrafiłem, trafiając w nos wysoką dziewczynkę siedzącą za mną.
No i się zaczęło. W klasie zawrzało, a powietrze wypełniły zmięte skrawki papieru, złożone naprędce samolociki, a nawet jakieś dwie rolki papieru toaletowego, latające z jednej na drugą stronę pracowni, pozostawiając po sobie białe smugi na podłodze i owijając się na meblach (albo mam któregoś uczni zna aż za dobrze swoje dziecko, albo jest wyjątkowo zapobiegliwa, albo doskonale zdaje sobie sprawę z czym robi mu kanapki do szkoły). Salę wypełnił śmiech i okrzyki nawołujące wszystkich do boju. Początkowo wszyscy walczyli ze wszystkimi, ale po kilku minutach nastąpił podział na dwa obozy, na wszystkich i na... mnie.
To szaleństwo trwało dobry kwadrans. Do czasu gdy w drzwiach pojawiła się postać pani dyrektor. I wszystko zakończyłoby się może bez wielkich kłopotów, gdyby nie to, że akurat w tym samym momencie rzucałem rolkę papieru toaletowego w stronę chłopca kryjącego się pod ławką przy drzwiach, a który posądził mnie o pozaziemskie pochodzenie. Papier przeleciał zgrabnie nad ławkami, potem obok prawego ucha dyrektorki, odbił się od ściany i zrobił dziwnego bączka w powietrzu owijająć się wokół jej szyi niczym wąż boa. Pani profesor spojrzała na mnie gniewnie, pokiwała palcem i otworzyła drzwi klasy.
– Zapraszam panie Gustaffie na małą pogawędkę wychowawczą!
I tak mniej więcej wyglądał mój pierwszy dzień w szkole. A jak to wyglądało u Was, bo u mnie było zarąbiście!
Komentarze
Prześlij komentarz