– Niemożliwe! - Edwina ściągnęła brwi – Może to jakiś samoistny tunel. Przecież nikt nic nie przesyłał. Chyba że... - spojrzała na siedzącego na fotelu Teofila – Nie, to niemożliwe...
Rozalka stanęła przed apartamentem Teofila. Oparła dłoń o gładką, drewnianą powierzchnię drzwi. Nie chciała wchodzić do środka. Od jakiegoś czasu myśl o spędzeniu choćby pięciu minut w jednym pokoju w towarzystwie dziadka wywoływała irytację i strach. Klementyna widziała zmianę w zachowaniu córki, ale nie mogła znaleźć przyczyny tego faktu. Próbowała przywrócić w niej dawne uczucia, ale ilekroć przywoływała jakieś konkretne wspomnienie związane z dziadkiem, ta albo zasłaniała się niepamięcią, albo zmieniała temat. Ale Rozalka pamiętała. Pamiętała wszystko. I spacery po parku i gonitwy między drzewami, herbatkę w drewnianej altanie, i wspólne czytanie książek, kiedy dziadek sadzał ją na kolanach i snuł fantastyczne opowieści lub czytał jej historie zawarte w książkach z jego osobistej biblioteki. Pamiętała każdą z nich. Niektóre mogła cytować z pamięci choćby wyrwano ją ze snu w środku nocy. Oficjalnie jednak wzruszała ramionami i udawała, że nic nie kojarzy.
Nastolatka przejechała dłonią po drewnianej powierzchni drzwi. Odwlekała jak mogła najdłużej wejście do środka. I to nie za imię, które wymyślił dla niej Teofil. Już bez przesady. Rozalka miała pretensję do dziadka o coś innego - że się poddał, że ją zostawił. O to że jej najlepszy przyjaciel odpuścił i nie zawalczył o siebie. Dla swojej córki, ale i dla niej. Przecież robił badania, zaczął terapię, a jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu przerwał ją, zarzucił przyjmowanie leków, wizyty u specjalistów. Nigdy nie wyjaśnił swojej decyzji, pozostawiając ją i Klementynę w stanie rozpaczliwej niewiedzy. Pytany o powód, odpowiadał zazwyczaj „zobaczycie, moje panie, zobaczycie”. Tyle, że czas mijał, a nic się nie zmieniało. Było nawet coraz gorzej...
Rozalka nacisnęła metalową klamkę. Drzwi otworzyły się bezgłośnie. Dziewczynka weszła do środka. Na łóżku stojącym po prawej stronie salonu postawiła koszyk z wiktuałami. Rozejrzała się dookoła. Staruszka nie było! Co jest!? Popatrzyła w lewo, potem w prawo, starając się jak najdokładniej omieść wzrokiem wszystkie kąty. Nic. Pusto! Dziadka nie ma! Spojrzała jeszcze raz na fotel. Dziadek siedział na miejscu jakby nigdy nic, lekko się uśmiechając i wpatrując w nieokreślony punkt przed sobą.
– Jak to zrobiłeś? - spytała – Przecież przed chwilą cię nie było. A może to ja mam coś z oczami? Nieważne! Po prostu nie rób mi w przyszłości takich numerów proszę! Mało zawału nie dostałam! - rzuciła z pretensją w stronę Teofila -A tak poza tym wszystko w porządku dziadku? - zapytała mając nadzieję, że w końcu doczeka się odpowiedzi – Żarcie przyniosłam, bo ponoć lokalna gastronomia serwuje zupę z gwoździa i rozgotowane crocsy.
Coś zapukało za jej plecami. Sądziła, że ktoś chce wejść do środka.
– Proszę! - rzuciła odruchowo. Nikt nie odpowiedział i nie wszedł do pokoju. Pukanie powtórzyło się. Tym razem głośniejsze, bardziej natarczywe – Wlazł! - Znowu zero reakcji. Rozalka podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz. Akurat obok przechodziła ciocia Tereska, pchając przed sobą metalowy balkonik. Pomachała do Rozalki i uśmiechnęła się szeroko odsłaniając nieskazitelnie białą protezę zębową.
– Znakomicie! - odpowiedziała zgodnie z tradycją Rozalka.
Tereska pochyliła się i rozstawiła nieco szerzej łokcie. Chyba przygotowywała się do finiszu swojego codziennego maratonu po korytarzach Domu Spokojnej Starości. Łapcie zaszurały mocniej po parkiecie. W holu, tuż przy wejściu do gabinetu dyrektorki, pojawił się „Upierdliwy” Leon, również pensjonariusz domu fundacji Sapere Aude. W ręku trzymał okrągły, metalowy stoper.
– Tempo! Tempo! - krzyknął do Tereski – Idziesz na rekord! - Kobieta jeszcze bardziej się przygarbiła i zwiększyła szybkość pracy nóg.
Rozalka weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi nie czekając na zakończenie maratonu Tereski. Ten sam scenariusz powtórzy się zapewne jutro, pojutrze i popojutrze. Jeszcze nie raz przyjdzie jej obserwować staruszkę w czasie jej zmagań. Jeszcze się napatrzy...
Podeszła do koszyka z prowiantem. Szarpnęła za uszy i wtedy poczuła delikatny zapach wanilii. Rozejrzała się dookoła poszukując źródła przyjemnej woni i wtedy zauważyła nogi wystające spod łóżka.
– Matko! - krzyknęła i odskoczyła wystraszona – Kto tam!? - oparła się plecami o komodę stojącą obok drzwi. Odruchowo obmacała rękami wierzch mebla w poszukiwaniu jakiegoś oręża. Nic. Ani laski, ani parasola, ani choćby topora dwuręcznego. Coś zapewne znalazłoby się w kuchni, ale do niej było trochę za daleko. Zanim wróci uzbrojona w widelec, nóż czy łyżkę, obcy mógłby wyjść spod łóżka i... Wolała zachować obecne status quo i pozostać na miejscu. Tak przynajmniej utrzymywała jakąś kontrolę nad sytuacją. Jegomość pod materacem miał trochę mniejsze pole manewru. Nogi poruszyły się - Hej, kto tam?! - powtórzyła Rozalka – Proszę powiedzieć kim jesteś albo zawołam pielęgniarza.
Tymczasem nieznajomy milczał i zaczął wysuwać się spod mebla. Im więcej go było na zewnątrz, tym większy strach opanowywał dziewczynkę. Bo tyle się słyszało o napadach, gwałtach, atakach psycholi... Kiedy na światło dzienne wyjrzały brązowe bryczesy i czarne skórzane szelki wpięte metalowymi klamerkami w spodnie, dla Rozalki było tego trochę za dużo. Odwagi starczyło na dolną część ciała nietypowego gościa, na oglądanie góry nerwów i cierpliwości zabrakło. Już miała odwrócić się na pięcie, czmychnąć z pokoju i wezwać posiłki, gdy zauważyła, że obcy przestał się wysuwać. Coś go przyblokowało. Szarpnął się i skręcał jak dżdżownica w porze deszczowej.
– Halo! Pomocy! Chyba utknąłem! Jesteś tam jeszcze? Coś mnie blokuje! Możesz zobaczyć co to!? - doszedł do Rozalki stłumiony. chłopięcy głos spod łóżka.
Dziewczynka cofnęła się o krok i nachyliła nad leżącą na podłodze dolną połówką nieznajomego. Faktycznie, wystający z drewnianej konstrukcji zanóżka niewielki gwoździk, zaczepił o klips skórzanej szelki i wbił się w materiał spodni.
– Pomogę, ale obiecaj, że nic mi nie zrobisz! - rzuciła Rozalka, choć zdała sobie po chwili sprawę, że jeśli miała do czynienia z bandytą, takie obietnice nie są nic warte. Miała jednak nadzieję, że do domu spokojnej starości nie został wpuszczony żaden podejrzany element. Pielęgniarz Romek, były żołnierz zawodowy, samym swoim widokiem potrafił odstraszyć takie szemrane towarzystwo. A dziś Romek miał dyżur.
Że niby kto? Rozalka sięgnęła do szelek, odpięła klamerkę, a następnie odhaczyła materiał z główki stalowego gwoździka. Odsunęła się na bezpieczną odległość.
– Nareszcie! - obcy wysunął resztę ciała spod łóżka, wstał i zaczął otrzepywać ubranie z kłębuszków wymiecionego z podłogi kurzu – Dziękuję panienko! - odwrócił się do Rozalki i wyciągnął dłoń w geście powitania – Jestem Niko, sługa uniżony i dłużnik panienki dozgonny.
– Rozalia... - dziewczynka delikatnie uścisnęła dłoń przybysza.
– Piękne imię! Róża i lilia w jednym! Cudo! - Niko rozejrzał się po pomieszczeniu – Ale tu ktoś się sprytnie urządził! I Gustownie wielce! A na zewnątrz tylko dziura śród korzeni dymi. To lokum tego wiekowego dżentelmena? - spytał, wskazując Teofila – Pan pozwoli, że się przedstawię – wyciągnął dłoń i podszedł do fotela nie czekając na odpowiedź Rozalki.
Nastolatka zmarszczyła czoło. Wśród jakich korzeni? I o jakim Gorgo mówił ten gość. Poza tym, gdzie jest mama? Wypadałoby, żeby wreszcie wróciła i ogarnęła ten towarzyski bałagan.
– Senior jakiś taki nieruchawy! - zauważył przybysz, stojąc z wyciągniętą dłonią nad Teofilem – Halo! Niko jestem! - próbował złapać Teofila za prawicę i potrząsnąć nią na dzień dobry.
Nagle w powietrzu coś huknęło jakby ktoś strzelił z bata, a między dłońmi panów pojawił się rozbłysk jak przy wyładowaniu pioruna. Oczywiście w dużo mniejszej skali.
Niko cofnął się o dwa kroki.
– Dziadunio naładowany dziś pieruńsko! - zauważył – On tak zawsze wita gości, czy tylko dla mnie zrobił wyjątek? - spojrzał zdziwiony na Rozalkę.
– Nigdy tak nie robił! – odpowiedziała nastolatka zgodnie z prawdą – A poza tym dziadek jest chory. Nie porusza się. To znaczy żyje, ale coś się w nim zacięło.
Chłopak pochylił się nad Teofilem. Próbował dotknąć palcem jego policzka, ale powietrze znowu przeszyło wyładowanie elektryczne. Młodzian odskoczył i złapał się za palec. Pierwsza iskra tylko lekko ukłuła, druga nieźle zaszczypała. Jeśli każda następna będzie bolała coraz bardziej, to wolał uniknąć trzeciego i każdego kolejnego razu.
– Ale czad! - tylko na taki komentarz stać było w tej chwili dziewczynkę. Pojawienie się niespodziewanego gościa, pomoc w wyciąganiu go spod łóżka i teraz ten mini pokaz pirotechniczny kompletnie rozbił Rozalkę. Stała z rozdziawioną buzią i wpatrywała się w dziadka, na chwilę zapominając o gościu spod łóżka.
Niko tymczasem podszedł do biurka i zaczął przerzucać leżące na nim dokumenty. Wziął do ręki długopis. Włączył i wyłączył go kilka razy. Uśmiechnął się rozbawiony wkładem znikającym i pojawiającym się w metalowej obudowie. Odłożył go na miejsce. Przesunął kilka kartek, odsłaniając leżący na drewnianym blacie bagnet wzór 24, służący dziadkowi jako nóż do papieru.
– No proszę! - chłopak cmoknął zachwycony znaleziskiem. Podniósł znajdujące się obok dokumenty i odsłonił długą metalową pochwę – I mamy komplecik!
– Przepraszam, ale czy nie pozwala pan sobie na zbyt wiele? - Rozalkę zaskoczyło tak swobodne zachowanie nieznajomego. Początkowo stała w milczeniu obserwując szarogęszenie się przybysza, ale teraz postanowiła zareagować – To są rzeczy mojego dziadka! Proszę je odłożyć na miejsce!
– Spokojnie panienko! - Niko uśmiechnął się szeroko. I już miał położyć bagnet na biurku, gdy spod łóżka dobiegł jakiś dziwny narastający z każdą chwilą hałas. I ten zapach. Zimny, ziemisty z lekką nutą... Wanilii?
Nagle świat spowolnił, jakby był filmem wyświetlanym w zwolnionym tempie. Stojąca bliżej łóżka dziewczynka odwróciła się. Pochyliła głowę, by zobaczyć co jest źródłem dziwnego dźwięku. Zmrużyła oczy. W cieniu, pod grubym materacem coś się poruszyło. Gdzieś na krawędzi pulsującego niczym żywy organizm mroku zaświeciło słabe czerwone światełko. Poruszało się to w lewo, to w prawo, w górę i w dół, jakby czegoś szukało. Aż wreszcie zatrzymało się, mrugnęło kilka razy i zniknęło. I wtedy łóżko ożyło. Uniosło się, a z mroku wystrzeliła niczym pocisk wielka, oblepiona błotem, owłosiona dłoń i złapała Rozalkę. Dziewczynka spojrzała zaskoczona na stojącego pod oknem Niko.
– Ratuj! - zdążyła wyszeptać nim zniknęła wraz z wielkim łapskiem pod kojem swojego dziadka.
Chłopak zareagował błyskawicznie. Złapał krawędź grubego blatu biurka, odepchnął się od niego i wskoczył za Rozalką zanim metalowe nóżki uderzyły głucho w drewniany parkiet.
I wtedy drzwi wejściowe do pokoju otworzyły się.
– Rozalka? - Klementyna Nieuważna rozejrzała się po pokoju. Łóżko stało pod jakimś dziwnym kątem, pościel leżała w nieładzie w połowie na materacu w połowie na podłodze, a na drewnianym parkiecie walały się grudy ziemi, drobne korzenie, zbutwiałe liście i wyrzucone z koszyka jedzenie dla Teofila. Ale jej córki tam nie było.
I ten zapach wanilii...
ROZDZIAŁ IV
Gdzie ja jestem?
– Mamo? Jesteś tutaj?
– Spokojnie skarbie. Leż i odpoczywaj.
– Nawet nie wiesz jaki śnił mi się koszmar.
– Nie mów za dużo. Musisz nabrać sił.
– Jakiś chłopak wyszedł spod łóżka, a potem wielkie łapsko złapało mnie i wciągnęło do tunelu. Wiedziałaś, że pod łóżkiem dziadka jest tunel?!
– To był Gorgo Jednooki. Ale już go przepędzili. Niko cię uratował. No i miałaś szczęście, że przechodził tamtędy oddział królewskich drwali.
– Że co? - Rozalka usiadła na łóżku. Rozejrzała się dookoła. Niestety światło świeczki tlącej się na blacie sekretarzyka stojącego pod ścianą, ledwo rozświetlał panujący w pomieszczeniu mrok. Sekretarzyk? - pomyślała Rozalka – Jak? Skąd? - U mnie stoi wielkie niczym lotnisko w Radomiu biurko. Zresztą łóżko też mam inne! Gdzie mój fotel, gdzie regał z książkami? Co to za pokój? Gdzie ja w ogóle jestem? Nie w domu, nie u dziadka, więc gdzie?
Siedząca obok kobieta położyła dłoń na ręku dziewczynki.
– U swoich jesteś. Spokojnie!
Oczy powoli przyzwyczajały się do mroku. Z cienia zalegającego po kątach zaczęło wyłaniać się coraz więcej przedmiotów. Rozalka popatrzyła na kobietę. Jasna sukienka z niewielkim fartuszkiem z przodu, talia ściśnięta klasycznym, krótkim gorsetem sznurowanym z przodu, na głowie biały, bawełniany czepiec. Kreacja nader ciekawa, warta długiej rozmowy o modzie, gdyby nie zaistniałe okoliczności. A może to jakaś grupa rekonstrukcyjna. Namnożyło się takich całkiem sporo w ostatnim czasie. To by tłumaczyło również strój Niko, poznanego w pokoju dziadka. Z zamyślenia wyrwał Rozalkę snop światła wpuszczony przez otworzone nagle drzwi. Dziewczynka zmrużyła oczy. Na tle jasnego prostokąta wyznaczonego krawędziami framugi stała jakaś postać.
– Panienka już doszła do siebie? - wysoki, barczysty mężczyzna rzucił nie wiadomo czy do Rozalki czy siedzącej obok kobiety – To zapraszam do izby. Akurat posiłek podano.
– Zaraz Wlado! Odziać się panienka musi! Zamknij drzwi, bo przecież nie będzie tego przy chłopach robić! - kobieta zrobiła srogą minę i machnęła dłonią na wielkoluda. Ten odwrócił się i wyszedł z izby, delikatnie zamykając drzwi – Mężczyźni... - westchnęła niewiasta i popatrzyła na Rozalkę – Twoje odzienie mocno poszarpał Jednooki. Masz tu ubranie mojej córki. Może być lekko przykrótkie i nieco za szerokie, ale ogólnie powinno pasować. Zresztą wyboru wielkiego nie mamy. Nie spodziewaliśmy się gościa, szczególnie takiego, którego trzeba będzie odziewać. Może jutro wyjdziemy na miasto i coś wybierzemy dla ciebie w sklepie Jonasza. Twoje rzeczy się poceruje i może znowu będą do noszenia zdatne, bo portki strasznie na kolanach poszarpane. A teraz ruszaj się! Strawa czeka. Wystygnie i smak zgubi. A sił musisz nabrać, bo... - kobieta urwała i popatrzyła zmieszana na Rozalkę. Albo zabrakło jej słowa, albo o mało nie powiedziała o jedno zdanie za dużo – No już! Raz, raz, raz...
Dziewczynka odrzuciła kołdrę. Dopiero teraz zauważyła, że ubrano ją w długą koszulę nocną, sięgającą nieco poza kolana. Poruszyła palcami u stóp. Coś chrupnęło i lekko ukłuło w lewą łydkę. Skrzywiła się z bólu.
– Olbrzym lekko panienkę pokiereszował, ale rany się już nieco zabliźniły, a tych kilka siniaków i strupów wkrótce zniknie.
Siniaki? Rany? Wygoiły? Chwila, to przecież nie trwa godzinę czy dwie. Ile ja tu leżę? Dzień, dwa, więcej?
– Przepraszam panią – odezwała się Rozalka – ile czasu tu jestem?
– Tam zaraz panią! - kobieta uśmiechnęła się szeroko – Mów mi Kryże. Tak będzie łatwiej. Zgoda? A leżysz tu już prawie tydzień. Gorgo mocno cię pokaleczył. Nieprzytomna byłaś i majaczyłaś coś o jakimś Teofilu i Klementynie. Rozumiem, że to ktoś ci bliski. Niestety nie mogliśmy wysłać wiadomości do rodziny, bo adresu nikt nie znał. No ale teraz umyślnego się wyśle i familię ściągnie. Na pewno mocno się niepokoją.
– Tydzień?
– Prawie...
– Znaczy klasówka z matmy i anglika mi się upiekła!
– Rozumiem, że to jakaś radość...
– Nawet nie wiesz jaka! - Rozalka uśmiechnęła się do Kryże, ale zaraz spoważniała i opadła na poduszki zawodząc cicho – Moleskin na Narodowym przepadł! Pół roku zbierałam kasę na bilet! Cholera jasna!
ROZDZIAŁ V
Dziewczyna z północnej wieży
– No nareszcie! Księżniczka już się wyspała? Twoje zdrowie! - siedzący za drewnianym stołem Niko wzniósł kubek w geście toastu. Woda znajdująca się w drewnianym naczyniu chlupnęła niebezpiecznie, a przez brzeg przelało się kilka kropel i wylądowało na białym obrusie rozłożonym.
Nie pajacuj chłopie! - Wlado klepnął chłopca w ramię, wstał od stołu i wskazał Rozalce wolne siedzisko – Siadaj duszko, nie zwracaj uwagi na tego bizuna.
Dziewczynka usiadła posłusznie. Mężczyzna podsunął jej kubek, a następnie wlał do niego nieco wody z metalowego dzbana.
– Pij duszko. W wodzie jest moc i zdrowie.
– A nie macie czegoś gazowanego? Coli może?
– U nas się nie koli, u nas się wodę pije! - Niko ponownie uniósł kubek.
Nastolatka rozejrzała się po pomieszczeniu. Drewniany stół stał w samym jego centrum. Za jej plecami, w rogu izby, tkwił wielki piec kaflowy. Rozalka widziała taki na rysunkach i zdjęciach znalezionych przez przypadek w internecie podczas przygotowywania się do lekcji historii. Obok pieca stał kredens kuchenny. Solidny, drewniany mebel, typowy dla wiejskich gospodarstw i mieszkań miejskich w stylu vintage. Przeciwległy róg izby wypełniała trzydrzwiowa szafa. Pozostałą część ściany zajmowały wielkie drzwi z grubych desek, osadzone na wielkich, stalowych zawiasach, wieszak na ubrania i mała ławeczka pod nim. Jednak nie wyposażenie izby wzbudziło największe zainteresowanie dziewczynki lecz okno naprzeciwko wejścia do sypialni. Bowiem za nieco przykurzonymi szybami rozciągał się widok, który mocno ją zaciekawił, ale i nieco zaniepokoił. Na zewnątrz, tuż za niewielkim podwórkiem wypełnionym ułożonymi na kilka kupek szpargałami i metalową, otwartą na oścież bramą, znajdowała się brukowana uliczka, a za nią jednopiętrowe domy upchane ciasno jeden przy drugim niczym warstwy jakiegoś architektonicznego tortu. Po uliczce przejeżdżał właśnie wózek ciągnięty przez parę chudych koni. Przygarbiony woźnica machnął ręką w geście powitania do mężczyzny stojącego w progu drzwi jednej z kamienic. Nad znajdującą się obok witryną pełną wszelkiego rodzaju pieczywa wisiał szyld z napisem „Piekarnia. Sławoj Gwizd. 1884 r.”. Wóz po chwili skręcił w jedną z bocznych uliczek, a z bramy kilka domów dalej, w chmurze szarego dymu, wyszła dwunożna maszyna przypominająca wielkiego metalowego kurczaka.
– Matko boska, gdzie ja jestem? - wyrwało się dziewczynce. Jeszcze niedawno myślała, że trafiła do jakiejś sfiksowanej grupy rekonstrukcyjnej, ale widok dziwnej maszyny kroczącej po kamiennej uliczce mocno rozchwiał podstawy tych przemyśleń. Przecież nie ma takich pojazdów! W filmach, grach, to tak, ale nie w realu! Poza tym kto współcześnie zaprzęga konie do wozów? Chyba tylko fiakrzy i dorożkarze. Przecież samochody skutecznie wyeliminowały tę formę transportu!
Jak na zawołanie uliczką przejechał jakiś pojazd. Ale nie taki, jakie poruszały się po drogach jej rzeczywistości. Ten wyglądał jak produkt wczesnego etapu rozwoju znanej jej motoryzacji, albo efekt pracy szalonego mechanika. Wielkie szprychowe koła zadudniły po bruku, a z komina znajdującego si na perforowanej blasze maski poleciała strużka białego dymu. Rozalce opadła szczęka.
– Jak to gdzie? - Wlad podniósł kubek i upił spory łyk wody – W Yaneeheim, najdalej wysuniętym bastionie królestwa. Bo niby gdzie indziej?
– Wy tu film kręcicie, czy jak?
– Film? Znaczy, że co? Co to ten film?
– No, ruchome obrazy takie. Nie macie telewizji, kina? Bez żartów...
– U nas obrazy to jedynie w ratuszu. Ale one nieruchome, na ścianach wiszą. Może w stolicy się ruszają, ale u nas nie bardzo... - Wlad spojrzał na Niko, który przystawił palec wskazujący do czoła i lekko nim pokręcił. Wielkolud skinął głową potwierdzając diagnozę towarzysza – Panienka to chyba z głową jeszcze do siebie nie doszła jak ją Jednooki poturbował.
Do stołu podeszła Kryże, stawiając na blacie tacę z czterema miskami parującej zupy.
– Rosołek! - oznajmiła z uśmiechem – Najlepsza zupa na zdrowie i poprawienie humoru!
– I na kaca! - rzucił Wlad i upił bezpośrednio z miski sporą porcję strawy.
Na zdrowie! A ty łyżkę weź! Od tego jest, żeby do jedzenia jej używać, a nie nią sobie w uchu dłubać! - kobieta ściągnęła brwi i spojrzała z wyrzutem na mężczyznę. Zdjęła z tacy drugą miskę i pchnęła ją dłonią w kierunku Rozalki. Zupa lekko chlipnęła w naczyniu. Nad powierzchnią pojawił się niewielki obłoczek pary. Wokół rozszedł się zapach charakterystyczny dla mięsno-warzywnego wywaru. Rozalka nagle zdała sobie sprawę, że jest głodna jak wilk, jakby aromat potrawy wybudził ze snu jej wewnętrznego żarłoka.
Zupa była przepyszna. Płyn przyjemnie rozlał się po żołądku, promieniując na resztę ciała błogim ciepłem i energią. Dopiero teraz Rozalka zdała sobie sprawę jak była osłabiona.
– Matko, jakie to pyszne! - wyszeptała. Sama zdziwiła się tym nagłym wyznaniem, bo przecież do tej pory rosołu nie uznawała za potrawę. To takie coś za gęste żeby się napić, a za rzadkie żeby się najeść. Coś pośrodku, taki ni pies ni wydra.
Kryże uśmiechnęła się szeroko i sama zaczęła jeść. Podobnie Niko i Wlado.
– A panienka to skąd? - Wielkolud spojrzał na gościa znad miski – Po stroju wnoszę, że chyba ze stolicy. - Nastolatka spojrzała na swoje trampki, jedyną część garderoby jaką zostawiła jej Kryże. Bielizna, sukienka, kamizelka, wszystko co miała na sobie było ubraniem córki gospodyni – I jakim cudem panienka znalazła się w tej jaskini, w której ją Jednooki przydybał. Niko mówił, że tam cały pokój był, ale myśmy nic nie znaleźli. Ale może potem, jak za dnia pójdziemy z chłopakami, to coś spod tego zawaliska wyciągniemy. Swoją drogą, to dobrze, że leśni szli tamtędy, bo Gorgo coraz sroższy ostatnio dla ludzi. Górale z północy mówią, że ostatnio kilku pachołków śmiertelnie pogruchotał. A jeszcze kilka lat temu on i jemu podobni obok nas żyli i spokój był. Nawet wzajemnie sobie pomagaliśmy w razie potrzeby. Świat się zmienia i to nie na lepsze... - Wlad westchnął ciężko – A wracając, panienka skąd?
– Z miasta. Ale Niko spotkałam u dziadka w domu starców, poza miastem.
– U dziadka? A jak godność szanownego seniora? Może znam.
– Karwan. Teofil Karwan...
Mężczyzna skrzywił się i zmrużył oczy.
– Karwan, Karwan... Niestety nie znam. Może on z innej wartowni. Ale następna oddalona o jakieś cztery dni drogi. Dziwne to dość, bo tam gdzie panienkę znaleźli nikt nie mieszkał i nie mieszka...
Tymczasem Niko zesztywniał. Zmarszczył czoło i zaczął intensywniej przyglądać się Rozalce. Następnie przekrzywił głową i wbił wzrok w stojącą przed nim miskę. Jakby szukał czegoś w pamięci.
– A tobie co? - spytała Kryże – Zupa ci nie smakuje? A może dokładki chcesz? Powiedz, to ci jeszcze trochę wleję, zanim ten głodomór, mój mąż, wszystkiego nie wypije! - kobieta popatrzyła wymownie na Wlada.
Chłopak potrząsną głową i uśmiechnął się do gospodyni.
– Nie, nic. Też zastanawiałem się czy przez przypadek nie znam tego Karwana. - zanurzył łyżkę w rosole i wyjął z niego spory kawałek mięsa oblepiony wstążkami makaronu. - Ale raczej nie znam! - Porcja powędrowała do ust. Niko zaczął powoli przeżuwać rozgotowane włókna, cały czas wpatrując się w Rozalkę.
– Ja też nie! - dodała swoje trzy grosze do dyskusji Kryże.
Przy stole zapanowała niezręczna cisza, przerywana stukotem łyżek i siorbnięciami Wlado.
Nagle zza drzwi doszedł odgłos męskich głosów i narastający stukot kroków. Siedzący za stołem spojrzeli w kierunku wejścia.
– Ki czort... - zdążył wydusić Niko, gdy drzwi otworzyły się, a w progu stanął wielki niczym Wlado jegomość i dziewczynka w kwiecistej sukience. Mężczyzna pchnął drobne, niewieście ciało i przekroczył próg izby.
– Wy zostańcie na zewnątrz! - zaordynował do dwóch nieco niższych, towarzyszących mu mężczyzn. Obaj posłusznie wycofali się i stanęli jakieś dwa metry dalej.
Dziewczynka wepchnięta do izby straciła równowagę i upadła na kolana niedaleko stołu.
– Mógłbyś lepiej pilnować tej swojej wiedźmy Wlado! - Przybysz spojrzał grożnie na gospodarza – Twoja córka znowu siedziała na północnej wieży i odstawiała te swoje wyjce! Ludzie zaczynają mieć tego serdecznie dość. I boją się!
Kryże poderwała się zza stołu i podbiegła do dziewczynki.
– Nic ci nie jest Zlata?
– Nic mamusiu! - Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała na Rozalkę z uśmiechem. Skośne oczy i krótki grzbiet nosa jasno wskazywał, że Zlata, córka Kryże i Wlada nie była zwyczajnym dzieckiem.
ROZDZIAŁ VI
Znak
Przybysz ściągnął długi, skórzany płaszcz i rzucił go na wieszak. Na haczyku obok powiesił czarny cylinder. Poprawił szelki i wcisnął za pas wystający ze spodni fragment białej koszuli. Nosił brązowe bryczesy i ciężkie, wysoko sznurowane, czarne trapery. Wyglądał jakoś tak niepokojąco znajomo. Rozalka wyszperała z pamięci kilka obrazów. Wojna, faszyści, czarne mundury, swastyka i dumnie obnoszona na czapkach i w kołnierzach ludzka czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami. Całkiem niedawno przerabiała to na historii. Przeszył ją dreszcz.
Wlad wstał i oparł zaciśnięte pięści na blacie stołu.
– Jeszcze raz dotkniesz mojej córki i nazwiesz ją wiedźmą, to, jak mi bóg miły, rozłupię ci czaszkę na dwoje i zrobię z niej miski dla psów!
– Spokojnie chłopie! - przybysz odsunął jeden z wolnych stołków i usiadł za stołem – Zjadł bym coś, – zwrócił się do Kryże – ale widzę, że trafiłem na obiad! Niby zupą się jeszcze nikt nie najadł, ale jak polejesz mi nieco tego rosołku niewiasto, nie odmówię! Tylko klusek nie żałuj i mięsem to jakimś okraś!
Gospodyni spojrzała na męża i dała mu znać, by uspokoił nerwy i usiadł. Następnie wstała i podeszła do wielkiego garnka stojącego na blasze kuchennej kaflowego pieca. Wrzuciła solidną garść klusek do drewnianej miski i wielką chochlą polała żółtawy wywar. Przemieszała zupę, znalazła kawałek mięsa i słusznej wielkości marchew i dorzuciła do naczynia. Całość postawiła przed gościem.
– Smacznego Johan! - powiedziała cicho.
Przybysz zanurzył łyżkę w strawie, wyciągnął marchew i wyrzucił ją na środek stołu. Biały obrus szybko nasiąkł rozchlapaną przy okazji zupą, a wokół warzywa pojawiła się tłusta plama.
– Jarzyny świniom podawajcie, a nie ludziom! - spojrzał na Wlada. Spodziewał się jakiejś reakcji ze strony gospodarza. Ten jednak siedział nieruchomo, jedynie oczy zdradzały, że gdyby mógł zadusił by tego gada w ludzkiej skórze gołymi rękami. Kryże jednak, stojąc cały czas za Johanem, kiwała dłonią uspokajając męża.
Rozalka jak do tej pory siedziała cicho obserwując rozwój sytuacji. Nie była dziewczynką zbyt śmiałą względem obcych, w tym jednak momencie uznała, że trzeba interweniować. Coś powiedzieć, stanąć w obronie gospodarzy, pokazać, że nie wolno bezkarnie obrażać ludzi. Niko chyba wyczuł jej intencje, bo pokręcił głową i położył palec na ustach. Słowa sprzeciwu uwięzły dziewczynce w gardle.
– Dobra, chłopie – Johan dopił resztkę zupy i przetarł umoczony w zupie ogromny wąs wierzchem dłoni – nie przyszedłem tutaj, żeby się z tobą droczyć. Pokaż!
Wlad spojrzał na Rozalkę, a następnie chwycił jej lewą rękę i wyciągnął w kierunku gościa. Johan złapał drobne palce wielką jak bochen dłonią. Dziewczynka syknęła z bólu.
– Co jest? - spytała, patrząc zdziwiona to na swoją dłoń, to na wąsacza. Ten przygryzł dolną wargę i pokiwał głową.
– 21/3... Tak, cyfry się zgadzają! To ona. Pilnujcie jej dobrze. Za kilka dni przybędą królewscy z dwoma tankietkami. Wtedy wyruszymy na polowanie. Mam nadzieję że przepowiednia się spełni! - Johan wstał od stołu i bez słowa podszedł do wieszaka. Założył płaszcz, wcisnął cylinder na głowę i wyszedł z izby delikatnie zamykając drzwi. Kryże podeszła do stojącej za plecami Wlada córki, przytuliła ją i pocałowała w czoło.
– On wróci? - spytała dziewczynka.
– Niestety. Zło zawsze wraca...
ROZDZIAŁ VII
Dziewczynka z przepowiedni
– Dobra, stop! Ja tu chyba czegoś nie rozumiem! - Rozalka przycisnęła lewą dłoń do piersi, starając się zasłonić rysunek – Co się tu dzieje? Co to było? - popatrzyła na Wlada, potem na Kryże, a nie doczekawszy się odpowiedzi wbiła wzrok w Niko. Chłopak starał się unikać wzroku dziewczynki, wreszcie jednak nie wytrzymał.
– Bo ty jesteś wyzwolicielką opisaną w przepowiedni. Jesteś 21/3! Tą, która zgładzi potwora i przywróci porządek. - chłopak wskazał dłoń Rozalki – Ten tatuaż zgadza się z zapisem na zwojach.
– Ale to nie tatuaż! To bazgroły zrobione długopisem! Popatrz – Rozalka wyciągnęła lewą dłoń, a następnie nawilżonym palcem prawej ręki potarła cyfry – Ściera się! - Pokazała dłoń wszystkim zebranym przy stole – Napisałam to sobie w swoje urodziny, 21 marca! Skończyłam 15 lat! Wy nie wypisywaliście sobie takich rzeczy na ręce?
– Urodziny? To tak jak ja! - zza krawędzi stołu wychyliła się Zlata.
– Tak kochanie, - Kryże pogłaskała ją po głowie - ale ty urodziłaś się w kwietniu. 23 kwietnia! Twoje urodziny są dopiero za trzy tygodnie!
– Ściera się czy się nie ściera, – do dyskusji dołączył zasępiony Wlad – znak to znak. Można coś napisać na papirusie i to spalić, czy wtedy to, co napisano przestaje mieć znaczenie? Nie, bo pozostaje świadomość i pamięć! Przepowiednia, to przepowiednia! Czy jeśli coś wykujemy w kamieniu, to po jego skruszeniu możemy powiedzieć, że tego nie było? Nie! Znaki pojawiają się kiedy przychodzi ich pora. Czasem zaraz znikają, czasem są z nami przez kolejne lata. Najważniejsze, że znak objawia się wtedy kiedy potrzeba i wobec ludzi, którzy zrozumieją jego znaczenie. Znaki to kształt powietrza, załamanie światła, forma wody. Znakiem jest księżyc w pełni, cień skały, promień słońca załamany w mgle. Wszystko co pojawia się na chwilę i zaraz znika i wszystko to, co przybiera trwalszą formę. Ty nim jesteś dziewczyno, a ta bazgranina na dłoni jest jedynie twoim identyfikatorem. Znaleźliśmy cię dzięki niemu, ale to ty wypełnisz przepowiednię, a nie jakiś znaczek napisany tym, no...
– Długopisem...
– No właśnie!
– To znaczy, że Niko szukał właśnie mnie? - Rozalka spojrzała na chłopaka, który wykorzystując brak zainteresowania jego osobą, kończył właśnie zupę.
– A gdzie tam! Zwyczajnie uciekałem przed Jednookim! Wlazłem do tej twojej dziury przez przypadek!
– W życiu nie ma przypadków! - Kryże wstała od stołu i zebrała puste miski – Czas, miejsce, okoliczności, to drogi, które biegną obok siebie, by nagle się przeciąć. Ważne by znaleźć się wtedy na takim skrzyżowaniu. Ty się znalazłaś skarbie – kobieta podeszła do kredensu i położyła w nim zebrane ze stołu naczynia – Potem pozmywam.
Rozalka próbowała zrozumieć co mówił Wlad, ale brakowało jej jeszcze kilku elementów.
– O jakiej przepowiedni mówicie?
Mężczyzna nalał sobie wody, pociągnął łyk i chrząknął cicho.
– Widzisz kochanie, - Kryże usiadła na swoim zydelku, złapała Rozalkę za rękę, położyła ją na stole i przykryła swoją dłonią – jakieś sto lat temu w naszej osadzie pojawił się nieznany mężczyzna. Nikt nie wiedział kim jest ani skąd przybył. To on przekazał pierwszemu burmistrzowi warowni wypalony w kamieniu znak, który pozwoli rozpoznać wyzwolicielkę - Kryże spojrzała na Rozalkę – To ty nosisz brzemię cyfr. To ty uwolnisz nas od terroru potwora i nie dopuścisz do upadku królestwa.
W pierwszym momencie Rozalkę zatkało. Do tej pory była tą „niewidzialną”, stojącą w drugim, albo nawet trzecim szeregu. Zawsze ostatnia przy wyborze drużyn czy to chodziło o koszykówkę, siatkówkę czy zbieranie śmieci w lesie w ramach sprzątania świata. A tu proszę, wybraniec, dopełnienie proroctwa, zbawczyni królestwa.
– Muszę zadzwonić do mamy! - wydusiła z siebie – Gdzie jest mój telefon? Gdzie telefon?
– Czyli co? - Wlad zmarszczył czoło.
– To prostokątne urządzenie, które miałam chyba w kieszeni spodni.
Olbrzym wstał od stołu i podszedł do szafy. Otworzył drzwi i wyciągnął ze środka drewnianą szkatułkę. Postawił ją na stole przed dziewczynką.
– To wszystko co znaleźliśmy przy tobie. - odchylił wieczko, odsłaniając zawartość skrzyneczki. W środku znajdował się telefon z potłuczonym ekranem, klucze do domu, bransoletka z drewnianych paciorków i kapsel Tymbarka z napisem „Teraz Twoja kolej”. W obliczu zaistniałej sytuacji napis był zadziwiająco adekwatny. Rozalka wcisnęła przycisk startu, próbując uruchomić telefon. Nic. Żadnej reakcji. Albo aparat padł z powodu uszkodzeń, albo padła bateria.
Podejrzewam, że nie macie u siebie żadnej ładowarki?
ROZDZIAŁ VIII
Wieloświat
– Proszę mi powiedzieć czy słyszała pani coś o wszechświatach równoległych? O wieloświecie? - Edwina wzięła Klementynę za rękę i posadziła ją na fotelu za biurkiem Teofila. Sama przesunęła kilka dokumentów i usiadła na odsłoniętym w ten sposób fragmencie blatu.
– Coś, gdzieś, kiedyś, w jakiejś rolce, albo na youtubie, - odpowiedziała zgodnie z prawdą Klementyna. Faktycznie coś się jej obiło o uszy, ale głównie hasłowo, bez opisujących to zjawisko detali. I głównie jako teoria niż realny stan rzeczy.
– Jakby to w miarę prosto i przystępnie opisać. – Edwina zrobiła niezwykle mądrą minę – Widzi pani, wieloświat to zbiór wszystkich możliwych wszechświatów i rzeczywistości równoległych. To taki bąbel wszelkich możliwych i niemożliwych światów różniących się od naszego ledwo detalami, do takich, gdzie panują zupełnie niemożliwe zasady fizyki. Wedle definicji nie ma empirycznej możliwości kontroli nad tymi światami, podobnie pośrednia możliwość kontroli jest mocno ograniczona, jednak...
– Jakiej, jakiej? - Klementyna spojrzała jeszcze lekko nieprzytomnie na panią wiceprezes.
– Empirycznej, czyli opartej na doświadczeniu i obserwacji...
– Ano tak. Proszę dalej...
– Jednak Teofil, znaczy pani ojciec – Edwina popatrzyła na starca siedzącego nieruchomo na fotelu – znalazł na to sposób.
– Czyli co?
– Czyli umiejętność poruszania się po wieloświecie. Mocno to ograniczona możliwość, potrzebująca mnóstwa energii i umiejętności zsynchronizowania częstotliwości dwóch połączonych rzeczywistości, ale już nie niemożliwa!
– I to niby odkrył mój ojciec?
– Właśnie droga pani!
– Dobra, późno się zrobiło. Zabiorę tylko stare słoiki, zawołam Rozalkę i będziemy już szły. - Klementyna spróbowała podnieść się z fotela. Edwina złapała ją jednak za ramię i pchnęła z powrotem na siedzisko.
– To nie żart droga pani, choć w pierwszym momencie to, co powiedziałam takie może się wydawać. Jesteśmy jeszcze jak pies wpatrujący się w księżyc. Niby z każdym dniem coraz mądrzejsi, ale nadal nie na tyle, by choćby umieć nazwać to, co widzimy. Pani ojciec dojrzał coś więcej, połączył kropki i nauczył się poruszać między światami. Zebrał też gromadkę podobnych sobie podróżników, osadził w podobnych do naszego domach i otoczył opieką. Oni trafili tu przez przypadek, on jak najbardziej świadomie.
– Ludzi?
– Również, ale jest kilka innych stworów. Pokażę je pani później, bo trzeba będzie przejść do podziemnej części ośrodka.
– Podziemnej?
– Tak. Ten dworek, oprócz tego co widać nad, ma jeszcze kilkanaście poziomów pod ziemią.
I oni wszyscy... - mama Rozalki zatoczyła dłonią w powietrzu zgrabne kółko.
– Większość...
– Tereska też?
– Też! - kobieta skinęła głową – to elcefaloidka z pustynnej rzeczywistości R701. Wpadła w tunel kilkadziesiąt lat temu.
– Leon?
– Również! - Edwina skinęła głową.
– Boję się zapytać. Pani?
– Ja nie, ale mój mąż wpadł w podobny tunel, tylko działający w drugą stronę. Szukamy go do piętnastu lat.
– Bardzo mi przykro... Ale skoro Teofil znalazł sposób, to co stoi na przeszkodzie by go sprowadzić z powrotem?
– Jak powiedziałam, to jeszcze mocno niedopracowana i przypadkowa operacja. Liczba rzeczywistości jest tak duża, że nie można jej zapisać w postaci dziesiętnej części procenta. Znalezienie właściwej rzeczywistości balansuje raczej na częściach tysięcznych. Tych światów stale przybywa, ale i tutaj obowiązuje prawo doboru naturalnego. W skrócie, słabsi giną, przy życiu pozostają tylko najmocniejsze jednostki. W tym wypadku oczywiście chodzi o wszechświaty. Na szczęście te procesy nie następują z dnia na dzień. W skali kosmicznej to ledwo sekundy, dla nas to miliony lat. Dlatego mam nadzieję, że spotkam jeszcze mojego Janosza. Że nawet jeśli znalazł się w takij umierającej rzeczywistości, uda mi się go z niej wyciągnąć.
– Ale jak Teofil znalazł sposób na te podróże? - Klementyna ochłonęła już z pierwszego szoku i zaczęła myśleć coraz racjonalnej i logicznej. Tak jak zazwyczaj miała to w zwyczaju.
– Po prostu skojarzył fakty. - Edwina zsunęła się z biurka i podeszła do Teofila – Wszechświat to zbiór uzupełniających się przeciwności. Jeśli jest ogień, to jest woda, jeśli są bakterie i wirusy, to są przeciwciała, jeśli jest cud narodzin, to jest również i śmierć. Jeśli istnieją dwa odmienne, oddalone od siebie światy, to jest jakiś sposób, żeby je ze sobą połączyć. Trzeba go tylko znaleźć. W tym przypadku z pomocą przyszła natura. Okazało się, że na świecie znajdują się większe i mniejsze pola energetyczne, znajdujące się nad anomaliami pola magnetycznego, tak zwanymi sękami rzeczywistości, bo przypominają nieco te sęki jakie znajdują się w drewnie. W zależności od wielkości pozwalają dostrzec niewielkie skrawki równoległego świata, wtedy masz do czynienia z deja vu albo przewidzeniem, albo dużymi, wtedy może dojść do transferów materii między wszechświatami. Nasz dom został pobudowany nad pierwszym znalezionym przez Teofila sęku, największym w tej części Europy. Nauczyliśmy się inicjować takie połączenia i na miarę naszych możliwości po części je kontrolować. Bywa jednak, że czasem anomalię łączą się samoistnie. To przytrafiło się mojemu Janoszowi. Zresztą kilkudziesięciu osobom w przeszłości również. Wiedzieliśmy o tych połączeniach, Teofil je przewidział i wyliczył. Ale nawet on znał tylko dzień, nie miał pojęcia o której godzinie to nastąpi. Dzień 21 marca trwa 24 godziny, nasze możliwości zapewniają jedynie trzy godziny śledzenia anomalii. Być może Teofil umiałby wyliczyć ten moment dokładniej, my nie mamy tej wiedzy i naukowej intuicji co on. Strzelaliśmy. Niestety nie udało się.
– Przepraszam, ale czy dobrze łączę wątki – Klementyna zmarszczyła czoło i spojrzała na Edwinę spode łba – ale czy Rozalkę nie wciągnęło jedno z takich połączeń.
– Niestety tak – kobieta przygryzła dolną wargę – i na dodatek całkowicie poza naszą kontrolą.
– Czyli...
– Czyli nie mamy zupełnie wpływu na to kiedy Rozalka powróci i czy w ogóle do tego dojdzie.
Klementyna poczuła lekki ucisk w sercu. Z trudem łapała powietrze. Atak paniki. Już kilka razy jej się to zdarzyło. Jakoś zawsze dawała radę. Zamknęła oczy i próbowała uspokoić oddech. Wdech nosem, wydech ustami. I znowu, i jeszcze raz.
– Nie to jest jednak najgorsze – dodała Edwina – choć dla pani brzmi to zapewne już dość makabrycznie. Rozalkę spotkać mogą nie tylko wrogo nastawieni tubylcy, nieznane formy zwierzęce czy zjawiska niewystępujące w naszym wszechświecie. Czas w jej nowej rzeczywistości może płynąć zupełnie inaczej niż u nas.
– Czyli...
– Kiedy ją znajdziemy może być dużo starsza od pani.
– Ale przecież możemy się połączyć z tą rzeczywistością w dowolnym momencie czasu.
– Nie powiedziałam tego, choć nie znaczy to, że taka operacja nie jest niemożliwa. Niestety sposób na taki transfer zna tylko Teofil, a on... - Edwina wskazała nieruchomo siedzącego w fotelu staruszka.
– Więc nie ma nadziei?
– Jest, ale musimy zejść do podziemi!
CDN?
Komentarze
Prześlij komentarz